No więc załóżmy, że jesteśmy rekonstruktorem późnego średniowiecza, czyli osobą, która chciałaby odtworzyć jakiś aspekt życia w tamtej epoce, także (a raczej w dużej mierze) za pośrednictwem stroju. Takich ludzi jest wiele na tym świecie. No i mają różny stopień wiedzy, zainteresowania, także rozmaite dylematy.
Jeśli np w skrócie pominiemy już potężny dylemat, jakim jest dokonanie wyboru, kogo właściwie chciałoby się reprezentować, jaką postać, czy stan społeczny, załóżmy, że rekonstruktor wyboru już dokonał. Jest kobietą i jakoś lubi miasta. Więc pcha się w tę niewygodną kwestię "mitycznego mieszczaństwa", które nijak nie pasuje do większości turniejów, imprez, zjazdów itp. No ale co tam, raz się żyje.
Idąc krok dalej, przeglądając swoją szafę, nasza aspirująca mieszczanka dochodzi do wniosku, że czas uszyć coś nowego. No i tu powraca rytualna kwestia przeglądu źródeł. No a w źródłach, wiadomo, kobiety o idealnej figurze w sukniach dopasowanych niczym lycra, z apetycznym dekoltem i bez żadnych szwów, bo trzyma je na ciele przecież sama magia, albo obrazek zbyt mały, a temat zbyt prozaiczny, by oddawać taki szczegół, jakim są szwy. No więc mieszczanka przegląda po raz kolejny wykroje zachowanych oryginałów. A tych, na interesujący ją okres "okołogrunwaldzi" jest zaledwie kilka. W tym większość z mieszczącej się na końcu świata osady na Grenlandii. No ale nasza mieszczanka kilka kiecek z wykrojów z Herjolfsnes już ma. A kręci ją wypróbowanie czegoś "nowego". Część rekonstruktorek ma kiecki z 4 paneli, a nie jest to całkiem nie poparte niczym, bo przecież jest zachowana
suknia królowej Margaret, ta złota.
I tu zaczyna się największy problem. Czym jest nasze odtwórstwo, co my robimy, do czego dążymy? Jak podejmować decyzje, gdy wiemy wciąż tak niewiele?
Otóż nasza mieszczanka nosi miseczki F przy obwodzie 70, chciałaby mieć taką zwyczajną, codzienną sukienkę z wełny, ewentualnie podszytą lnem, bo wełenka cienka i mogłaby być zbyt słaba. Sznurowaną z przodu, a jakże, bo czemu nie?
A wydaje jej się, że jedynym "źródłem" na suknię z 4 paneli jest ta nieszczęsna sukienka królowej.
Lista potencjalnych problemów:
- suknia należała do KRÓLOWEJ, choć jej wykrój jest znacznie prostszy, niż wieśniaków z Grenlandii
- sporo wskazuje na to, że szyto ją na DZIECKO, znaczy osobę w wieku 10-12 lat i przerabiano później
- królowa nie miała wtedy biustu, więc wszystkie szwy są niemal proste
- nie była sznurowana
- suknia była wykonana ze złotych nici, i miała podszewkę, ale w okolicach, nazwijmy to "bluzki", bez spodu
- suknia była sztukowana, ale pewnie ma to związek z drogocennością materiału i przerabianiem jej na jakąś okazję dla nieco starszej właścicielki (niektóre wersje mówią, że może i na pogrzeb)
Ok, więc wróćmy do dylematów rekonstruktora. Czy wszystkie kobiety w średniowieczu nosiły stroje skrojone wg jednego wykroju, znaczy się tego znalezionego w Herjolfsnes? No wydaje się, że raczej nie...
Czy przeciętnie sytuowana mieszkanka miasta, taka sobie żona czeladnika, dajmy na to, nosiła suknie o skomplikowanym kroju, czy prostszym? (Chociaż mieszkańcy jakiejś wiochy na Grenlandii mieli stroje składające się z wielu klinów, co niby oszczędnie wykorzystuje materiał, ale w dodatku luźne (!!!) choć sztuka uwieczniła modę na dopasowanie).
Czy ta mieszczanka chciałaby, aby jej stroje były modnie dopasowane? Pewnie tak, bo jednak nawet biedniejsi chcieli podążać za modą, aspirować wyżej, szczególnie w miastach. Bogaci patrycjusze nosili się ponad stan i byli wzorem do naśladowania dla całej reszty. Nawet
+size przedstawiano w modnym fasonie.
Czy wykrój z tej nieszczęsnej kiecki królowej ma jakikolwiek sens w tym przypadku? Klinów jest mniej, ale zużycie materiału mniej ekonomiczne, w dodatku trudniej go ładnie dopasować do figury. I wszystko wskazuje na to, że oryginalnie była to sukienka dziecka. Dla dzieci mogli szyć trochę inaczej, niż na dorosłą osobę.
Ale może jest więcej potwierdzeń na używanie tego wykroju do strojów dla nie-królowych i nie dzieci?
No dobra, ale jeśli nasza rekonstruktorka zaryzykuje i mimo sporów wewnętrznych zdecyduje się na uszycie kiecki z tych 4 paneli, to jak ma to niby dopasować do większego biustu? Wyczytała w
necie, że można próbować na 2 sposoby: zachowując za wszelką cenę prostą linię sznurowania i zbierając materiał pod pachami (czyli nierówno docinając boki), lub dopasowywać panele z każdej strony, czyli zbierać też pod biustem przy sznurowaniu (co stworzy nieco "esowatą" linię sznurowania). Były to porady ze strony krawcowej szyjącej stroje do rekonstrukcji, opisane z jej, technicznego punktu widzenia.
No więc nie mam pojęcia, czy istnieje jakiekolwiek potwierdzenie na to, że średniowieczne stroje damskie miały nierówną linię sznurowania. W sztuce przedstawienia sukni rozsznurowanych są dość uproszczone, linia sznurowania wydaje się prosta (to ważny fakt, czy schematyczność rysunku?). Na tych kilku zachowanych strojach, które znam, linia jest prosta, ale wynika to też z tego, że są one raczej luźne. Przedstawienia w malarstwie zaś są zdecydowanie dopasowane. Figurę kobiety mają, jak wiadomo, różną. No i teraz największe pytanie: jak prawidłowo dopasować kieckę do figury???
Czy kwestia prostej linii panelu wykroju w miejscu sznurowania ma jakiekolwiek znaczenie? Zaznaczam, że chodzi tu o materiał leżący płasko na stole, bo po założeniu na modelkę taka suknia powinna dawać wrażenie idealnie prostej linii sznurowania, czyli prawidłowe. Jeżeli kobieta nosząca taki strój będzie wyglądać jak trzeba, to czy ważne jest, skąd, z której strony, podczas spasowywania klinów, ujęto parę centymetrów materiału? Z puntu widzenia poprawności historycznej, rzecz jasna.
Różnica polega na tym, że panele proste z jednej strony, podebrane wyłącznie pod pachami, gorzej leżą i gorzej trzymają biust. Natomiast panele "nierówne" z obu stron układają się znacznie lepiej.
I gdzie szukać odpowiedzi na to pytanie, skoro dowód na stosowanie tego wykroju nosiło bezbiustne dziecko?
I czy taka wełniana sukienka może mieć lnianą podszewkę na całości? Skoro materiał delikatny, sam w sobie szybko by się porwał i należy go wzmocnić? Czy podszewka tylko "na górze", a niżej już nie? Zresztą w ogóle ostatnio dyskutujemy o zasadności używania podszewek.
W co my, rekonstruktorzy, się właściwie pakujemy? Co jest istotne, a co nie? Jak uszyć sobie strój nie budzący niepokoju moralnego i tysiąca pytań?
A może to właśnie dobrze, że stawiamy te pytania, że poszukujemy odpowiedzi i idziemy naprzód, może te pytania są właśnie cenniejsze od 100% poprawności danego stroju. Od sukienki, którą kiedyś i tak zalejemy winem, znosimy, porwiemy, z której zwyczajnie wyrośniemy i zamienimy na inną.