sobota, 5 sierpnia 2017

W ciąży na Grunwaldzie

Jak co roku wybraliśmy się na Grunwald. Z tą różnicą, że tym razem towarzyszył nam mój brzuch ;)

Zdziwiło mnie, że aż tyle osób mi gratulowało, że mi się "w ogóle chce". A przed Grunwaldem kilka osób pytało, czy na pewno się wybieram, bo przecież...

Bo przecież co?

Bo jestem w ciąży? No i?

Powiedzmy to sobie jeszcze raz i bardzo szczerze: uważam, że ciąża w niczym nie przeszkadza w udziale w tego typu imprezach, ba, jest to nawet mniej uciążliwe, niż okres. Może troszkę zależy od tego, w którym się jest trymestrze. OK. Ale poza tym?

Dla niewtajemniczonych: jak jest na Grunwaldzie?

No więc wyobraźmy sobie plenerową imprezę masową, tyle, że ściśle podporządkowaną specyficznemu tematowi. To trochę, jak spory festiwal muzyczny, tyle, że nie o muzykę tu chodzi. Ale jeśli ktoś bywał na festiwalach, to sporo elementów wyda mu się znajomych. A więc tak: są kibelki typu toi-toi, prysznice też, ale także typu toi-toi. Są rynny z kranami pełniące funkcję umywalki. Nigdzie nie ma lustra. Ludzie śpią w namiotach (tyle, że "historycznych"). Gotuje się polowo, na ogniu, w specjalnym sprzęcie "obozowym", lub idzie się kupić gotowe danie "z budki". Są stragany, zwane kramami, jest scena, są szranki, w których odbywają się pojedynki i trybuny do ich oglądania. Są rekonstruktorzy, których nazwalibyśmy w porównaniu "festiwalowiczami" i jest morze turystów.



No więc właśnie. Rekonstruktorzy, czyli uczestnicy, przyjeżdżają co roku w liczbie 2 tysięcy ludzi lub więcej, za darmo, ze swoim własnym sprzętem, po to, by przez tydzień żyć bardziej lub mniej średniowiecznie i uczcić rocznicę Bitwy pod Grunwaldem. Dzielą się na poszczególne obozy, przynależące do danej Chorągwi i w zależności od liczebności danego obozu, przysługuje im określona ilość przenośnych sanitariatów. Większość osób przyjeżdża na około tydzień.

Realia wewnątrz poszczególnych obozów zależą od tego, w jakiej się jest chorągwi. Jedne preferują ściślejsze trzymanie się historycznych realiów, inne pełen wyluz. W jednych śpi się na karimatach ze śpiworami, w innych większość ludzi korzysta z sienników. My należymy do Chorągwi Mazowieckiej Księcia Siemowita. Jestem w niej od samego początku mojej grunwaldzkiej przygody i uważam, że jest najlepsza. Nie ma innej! A więc w Siemowicie zasady są takie, że nie obnosimy się z plastikiem w "dni historyczne" poza namiotami, jesteśmy poprawnie ubrani, a wnętrze namiotu to sprawa indywidualna. Jeśli mamy namiot bez współczesnych sprzętów, możemy go otwierać i pokazywać historyczne wnętrze, jeżeli nie, to pozostaje zamknięty.

My byliśmy od wtorku do niedzieli, z tym, że mój M wrócił we wtorek na noc do domu i dojechał z powrotem w środę, a więc pierwszą noc spędziłam sama. Ale rozbił mi namiot :D

A teraz słówko o średniowiecznych namiotach: są znacznie bardziej przestronne i przewiewne, niż namioty współczesne. Tak, ta "kupa" bawełny lub lnu faktycznie nie przecieka podczas deszczu, jeżeli namiot jest dobrze wykonany. Nasz namiot jest wielki, bo to pawilon dwumasztowy. Jest w nim naprawdę dość miejsca, by się swobodnie przebierać, poruszać, robić cokolwiek. Raz nawet podczas fatalnej pogody odbyła się w nim uczta na 40 osób. Metraż jest więc lepszy, niż w niejednej kawalerce. W tym oto namiocie spaliśmy sobie we dwójkę, na 2 noce dojechała moja siostra. Mieliśmy siennik nakryty 4 wełnianymi kocami. Siostra miała własny siennik.

Po lewej - nasz malutki namiocik :)

Jak się spało ciężarnej? Wybornie! Już pierwsza, samotna noc przebiegła bez żadnych problemów. Pod kocami było mi ciepło, na sienniku ułożyłam się wygodnie, wygniotłam sobie taki dołek, że jakoś dobrze mi się spało, mimo brzucha. Żadnych problemów z zaśnięciem (pewnie zaleta porządnego dotlenienia).

Sprawy sanitarne:
Koleżanka zdradziła mi sekret, że najlepszym "ciążowym" gadżetem na Grunwald jest turystyczny kibelek. Owszem, nie jest to w żadnym wypadku rozwiązanie historyczne, ale toi-toje też do nich nie należą. A do toi-toja daleko. Ciężarne wypróżniają się częściej i to nawet kilka razy w nocy. W nocy spacerować samej po niestrzeżonym terenie, przeziębić się itp? A więc doradzono mi kibelek. Czy z niego skorzystałam? I tak i nie. Otóż kibelek miała mi dowieźć siostra, a, że się parę dni spóźniła, pierwsze kilka nocy (i dni) przeżyłam bez niego.

Bieganie do toi-toja uważam za opcję całkowicie do przeżycia, zwłaszcza w dzień. Ponieważ każda chorągiew ma własne tojki zamykane na kłódkę, są one raczej czyste, nie zapaskudzone przez nawał przypadkowych ludzi, regularnie czyszczone przez firmę serwisową. Nie czeka się w kolejkach, czasem tylko trudno upolować kluczyk, jeśli akurat jest "w obiegu". Właściwie  poszukiwanie kluczyka uważam za największą uciążliwość całej operacji, poza, rzecz jasna, odległością. Największy problem sprawiało to z samego rana, kiedy pęcherz pękał w szwach, albo, co gorsza, lekka niestrawność domagała się natychmiastowego skorzystania z toalety (a nie po przebyciu kaczym chodem ponad 300 metrów). Jednak pod kątem samej higieny uważam, że ciąża w takich warunkach jest znacznie lepsza, niż okres.

Kibelek turystyczny oceniam, jako strzał w dziesiątkę. Odkąd do mnie dojechał i zainstalowałam go wreszcie w namiocie, funkcjonowanie stało się o wiele łatwiejsze. Był używany tylko na "jedynkę", aby usprawnić potem jego czyszczenie. Jednak oszczędziło mi to większości pielgrzymek do tojka. Jest to urządzenie niezwykle funkcjonalne, łatwe w obsłudze, wygodne. Po prostu go uwielbiam i rozważam, czy nie zabrać ze sobą następnym razem ;) Mieliśmy kibelek Campa Potti firmy Thetford. Spuszcza się w nim wodę, nic źle nie pachnie, bo nalewa się tam specjalnych płynów. Już wiem, że są warte swojej ceny, choć mi na te kilka dni wystarczyła reklamówka płynu dołączona w zestawie do kibelka. Po imprezie dosyć łatwo go opróżnić i przepłukać, dokładniejsze mycie można zrobić już w domu.

Prysznice. Przenośne kabiny prysznicowe rozmiaru standardowego toi-toja nie należą do najwygodniejszych, ale są! I to nawet z ciepłą wodą. Tak więc prysznic brałam codziennie. Moja ciążowa higiena czuła się całkowicie usatysfakcjonowana. Raczej nie musiałam czekać w kolejce, najwyżej jedna osoba była przede mną (bo już się myła) albo mnie przepuszczano. Wstawałam zresztą znacznie wcześniej, niż większość obozu, z racji nie imprezowania do aż tak późna ;) Tak więc odświeżona każdego ranka zaczynałam dzień czując się jak bogini :D

Po powrocie do namiotu z prysznica, powtarzałam swój rytuał nacierania brzucha olejkiem przeciw rozstępom. Bardzo sobie zresztą to chwalę, bo dzięki konsekwentnemu stosowaniu olejków rozstępów żadnych nie mam. Po dokończeniu w namiocie czynności higienicznych ubierałam się w średniowieczną kreację "na dziś" i byłam gotowa! Do czego? No, do śniadania, oczywiście.

Własnie, w co się ubrać? Przed Grunwaldem zmierzyłam jedną z moich sukienek i okazało się, że dobrze skrojona sukienka na XV wiek przewiduje wszystko, łącznie z ciążowym brzuszkiem. A więc w te dobrze skrojone mieściłam się bez problemu. Jedna była za ciasna w biuście, ale ta była na mnie trochę ciasna nawet przed ciążą, więc nie mam do niej pretensji. Po prostu na resztę pobytu wylądowała w skrzyni. Na cały pobyt starczyły mi więc 2 giezła i 2 sukienki (lniana i wełniana). Spałam w gieźle, bo nie stosuję współczesnych piżam na wyjazdach historycznych. Do tego oczywiście buty i nogawice, a w przypadku tych ostatnich doceniłam te najbardziej znoszone i dziurawe. Dlaczego? Bo trudno mi dosięgnąć nóg i gdybym miała naciągać te nowiutkie, idealnie spasowane, to chyba bym urodziła. Także bezstresowo wsuwałam na nogi najluźniejsze, najstarsze, dziurawe nogawice, które teraz wróciły do łask. Zresztą, i tak pewnie nie było za bardzo tych dziur widać, a ja miałam komfort.


Sukienkę nosiłam najczęściej niezasznurowaną, ale jakby się uprzeć, zasznurowałabym się w niej bez problemu.

Okazało się tylko, że mój pasek był... za mały. To znaczy pasek był dobry, ale brakowało w nim dziurek, żeby go zapiąć. Poszłam więc do zaprzyjaźnionego kaletnika na jego kram, aby wybił mi 2 dodatkowe dziurki. Jedna idealnie pasowała do kiecki lnianej, druga do wełnianej.

A co z życiem obozowym? Było dobrze. Ludzie byli z reguły bardzo mili i wyrozumiali. Właściwie niczego ode mnie nie wymagano, mogłam dosłownie "leżeć i pachnieć". Owszem, poszłam pomóc w kuchni przed ucztą, pomogłam przy pleceniu wianków. Ale nikt nie miał pretensji, jeżeli nie mogłam tego robić dłużej. Ustępowano mi, troszczono się o mnie. No jednym słowem pełna kultura. Moje bractwo gotowało wspólne obiady, więc jeden posiłek dziennie był zapewniony, śniadania szykowałam i jadłam wspólnie z moją sąsiadką z namiotu obok i innymi osobami, które się przysiadły. Zawsze ktoś pomagał z zagotowaniem wody na palenisku. Mój M tez się bardzo o mnie troszczył.

Fot. R. Birkelbach

Grunwald bez alkoholu? Sprawdzone - da się. Pierwszej nocy wysiedziałam nawet naprawdę długo przy ognisku, mimo uporczywego bólu pleców. Po prostu chciałam nasycić się obecnością ludzi i atmosferą. Czasami było tak, że z powodu pleców musiałam się położyć i M szykował mi coś w pobliżu ogniska. Samo nie picie to jednak żaden problem, już się przyzwyczaiłam. Niektórzy też zresztą byli abstynentami z wyboru.

No to co jest właściwie nadzwyczajnego w braniu udziału w takiej imprezie pod koniec drugiego trymestru ciąży?